Żegnaj Rascalku!!!
Razem z rok starszym kumplem, rosyjskim niebieskim Borysem (który niestety odszedł od nas w bardzo młodym wieku), byli naszą przepustką do kociego świata. Razem zjeździliśmy Polskę i kilka ościennych krajów w pogoni za wystawowymi tytułami w klasie kastratów. Dopiero kiedy zabrakło związanych z tym wyzwań, pojawiła się myśl o rozpoczęciu hodowli a w ślad za tą myślą nasza pierwsza kotka, czekoladowa Usza. Kilka lat później Rascal wrócił jeszcze na wystawy w klasie weteranów towarzysząc kolejnym kotom, które chcieliśmy pokazać światu i wzbudzając zachwyt uczniów sędziowskich kategorii III, którzy dzięki temu mogli „zaliczyć” spotkanie z jedną z najrzadziej widywanych na wystawach ras i dzięki temu skrócić czas nabywania pełnych uprawnień (w trakcie szkolenia każdy uczeń sędziowski musi obowiązkowo zapoznać się z wszystkimi rasami składającymi się na daną kategorię). Zachwyt wzbudzał Rascal zresztą nie tylko u sędziów. Ponieważ niszowa uroda orientów nie każdemu przypada do gustu, wiele odwiedzających nas osób nie kryło, że spośród wszystkich naszych kotów to snowshoe ma u nich szczególne względy.
Oboje dobrze pamiętamy dzień, w którym na dobre pojawił się w naszym życiu. Nie mając dużego doświadczenia z wprowadzeniem do domu kolejnych kotów po prostu otworzyliśmy transporter z maluchem i patrzyliśmy, co się wydarzy. A potem spędziłam niemalże bezsenną noc z warczącym kocim dzieckiem skulonym pod moją kołdrą, który co pewien czas wychylał się spod niej, żeby ofukać czającego się obok Borysa. Rano kołdra zniknęła, Borys podszedł do nieco już uspokojonego Rascala, polizał go i było z górki. Od tej pory byli dobrymi kompanami i mimo że relacje pomiędzy Rascalem a pozostałymi naszymi kotami zawsze układały się poprawnie, z żadnym nie nawiązał już tak silnej więzi jak ze swoim pierwszym towarzyszem.
Nie wiemy dokładnie, kiedy zaczął chorować. Co prawda w ciągu ostatniego roku stracił nieco na wadze, ale ponieważ miał lekką skłonność do nadwagi (potęgowaną przez zapał do suchej karmy i chorobliwą niechęć do barfa, którym karmimy pozostałe koty), raczej cieszyliśmy się, że wreszcie ma normalną sylwetkę niż martwiliśmy, że coś może być nie tak. Kiedy jednak w czerwcu zupełnie stracił apetyt i zrobił się osowiały, natychmiast pobiegliśmy do lekarza. Wyniki badań wprawiły nas w osłupienie – dwa miesiące wcześniej parametry krwi miał idealne, a teraz potężną i postępującą anemię, której pierwotnej przyczyny nie udało nam się odkryć. Wyjeżdżając w sierpniu na urlop wiedzieliśmy, że musimy zabrać go ze sobą, tym bardziej, że od kilku dni nie jadł już samodzielnie. Po przyjeździe był w miarę aktywny – łatwo się zaaklimatyzował, zwiedzał i obwąchiwał wszystkie kąty. Upodobał sobie zaciszne miejsce w garderobie, skąd wychodził do miski z wodą, kuwety, a także do naszego łóżka na wieczorną porcję głasków oraz był wyciągany na karmienie i zabiegi. Z każdym kolejnym dniem było go jednak coraz mniej, aż w końcu we wtorek…
Śpij smacznie, kochany. Liczyłam, że przeżyjemy razem jeszcze kilka ładnych lat. Wielka szkoda, że tak się nie stało.
Trudno zrobić pierwszy krok w nowym domu, skoro obok czyha jakiś szary potwór (po lewej złowieszcze oko i fragment ucha Borysa)
Nasze pierwsze wspólne zdjęcie – jeszcze w Blue Park
– macierzystej hodowli Rascala
Ostatecznie ten szary wcale nie okazał się taki groźny
We trójkę z małą Uszą. Póki żył Borys, Rascal zdecydowanie przedkładał go nad towarzystwo tego dziwnego uszatego stwora (prawdopodobnie zdjęcie miało udokumentować jedną z rzadkich chwili ich potrójnej komitywy). Dopiero kiedy Borysa zabrakło, relacje z naszą orientką znacznie się poprawiły
Rascal
Tu już choreńki na jednym ze swoich ulubionych miejsc. A jak pada, to na całkiem ulubionym (pozostałe były na balkonie)