Stało się, czyli jak zostałem Wujciem
24.09.12- RASCAL: Nie lubię poniedziałku, ale chyba tylko do dziś. Bo było … co tu powiedzieć – wyjątkowo. Zaczęło się raczej normalnie, wymęczyliśmy z Uszą o szóstej rano nasze śniadanie i nic nie zapowiadało, że czekają mnie (nie tylko) takie emocje. Najpierw Usza trochę dziwnie snuła się po domu, miauczała, szukała sobie miejsca. Ale ciężarne kotki mają swoje kaprysy, więc niespecjalnie na to zwracałem uwagę. Inaczej niż Pixie, który wystękał do Marty „ona chyba zaczyna rodzić” i schował się w łazience, bo żołądek nie wytrzymał ponoć stresu. Szybko w domu pojawiła się Tenczunia i… tyle widziałem. Zostałem wygnany z sypialni, którą nie wiem czemu zaczęto nazywać porodówką. Sprawa szybko się wyjaśniła gdy w domu pojawiła się doktor Aneta. Usza rodzi kociaki! Mój plan, by przegryzać pępowinę wziął jednak w łeb. Okazało się, że poród się komplikuje i trzeba zawieźć Uszarlotkę do gabinetu. Pozostało mi więc tylko czekać, czekać, czekać… Nie żeby mnie to zmartwiło specjalnie, pospałem sobie na drapaku oczekując na dalszy rozwój wypadków i zjadłem trochę suchej karmy z miski Uszy (pewno straciła apetyt). I wreszcie wrócili. Zamknęli się w sypialni (to już chyba nie jest porodówka) i zajęli się kociętami. Na szczęście nie zapomnieli też o mnie i miałem okazję zobaczyć te… No właśnie – nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem i pierzchając zrobiłem „lemura”. To coś w pudełku, starające się chodzić po Uszy, w niczym nie przypominało kotów! Małe, piszczące, z posklejanym futerkiem i bardzo dziwnym zapachem. Hmmm, widać nikt ich jeszcze nie nauczył jak ważna dla każdego kota jest higiena. Ale to misja dla Wujcia Rascala! A teraz czas spać!